poniedziałek, 29 lutego 2016

Wyprawa po konie

Wieczorno-nocne witaski wszystkim dobrym ludziskom :D

Kolejny ciężki dzionek za mną. 

Nie wiem czy wiecie ale mam w sąsiedztwie gnidę parszywą, obłudną i wredną. Oszukuje, kłamie, okrada i ogólnie zaraza do odstrzału. Wszyscy już chyba wiedzą o kogo chodzi. Tak własnie o ta jedną, jedyną złośliwą osobę.

To indywiduum straszące i krzyczące, nie umiejące się porządnie zachować, psujące nerwy wszystkim dookoła swoim paskudnym zachowaniem, udające niewiniątko, stworzonko dobroduszne i osobę ogólnie przez los poszkodowaną. Jeśli wasze myśli podążają ku moim byłym sąsiadom to wyprowadzam was z błędu, nie o nich mi chodzi. Ale opowiem wszystko po kolei:

Dzisiaj po wielu trudach i mękach załadowałam do samolotu kontener karmy dla koni. Zmroziłam to najpierw, bo kasza z rybami pachnie jakoś tak... no po prostu dziwnie. Potem był dopiero cyrk. Psy stanowczo odmawiały współpracy i wciągnać sań do areoplanu nie chciały. Ani dobrym słowem ani batem się nie dało. Uwaliły się w śniegu i ani rusz. Chyba czuły, że to ich ostatnia podróż ze mną bo do pana In-Dima mają lecieć. Nie długo się cieszyłam tym zaprzęgiem. Nie mogę na psiska narzekać, ale mam już dość wycia ze stodoły po nocach, pretensji sąsiadów i skarg na przekopane ogródki. Postnowione, wymieniam psy na konie.

Byłam rano koniska obejrzeć, piękne kasztany, zady jak szafy, pierś głęboka, kopyta jak talerze, oko bystre szyje potężne i sierść błyszcząca. Decyzja podjęta więc trzeba sobie poradzić. Odpinałam futrzaki pojedynczo od sań, pownosiłam pchlarze do samolotu i poupinałam w luku bagażowym. Szumnie powiedziane "w luku", ten latawiec to jeden wielki luk z siedzeniem dla pilota i jednego pasażera :)

Potem wtargałam sanie do środka, padnięta jak Reksio po wyścigach chartów siadłam za sterami i ruszyłam w drogę. Po niespełna godzinie lotu w śnieżnej zamieci wylądowałam na prywatnej wyspie pana In-Dima. Psy ostatni raz przypięłam do sań i z lotniska ruszyłam do jego rezydencji. Zajechałam na miejsce, pan In-Dim w ukłonach powitał mnie na progu a jego chciwe kaprawe oczka błądziły w poszukiwaniu woreczka z ametystami na dopłatę do wymiany zaprzęgu. Zaprowadziłam psiurki do stajni, zamknęłam w boksie i poszłam po konie. Faktycznie kasztany aż oko cieszyły, chociaż rano wydawały się jakby wyższe. 

Zaprzęgnięte do sań równo ruszyły miarowym kłusem w kierunku lotniska. Śnieg sypał tak, że ledwie końskie ogony widziałam. Z ulgą powitałam znajomy widok skrzydeł mojego powietrznego statku. Rumaki wjechały do samolotu, zabezpieczyłam je na czas podróży, dostały siaty ze sianem i michy kaszy z rybą a ja, no cóż, odczekałam aż na moment niebo się przejaśni i ruszyłam do domu.

Lądowanie przebiegło bez problemu, za to gdy miałam konie wyprowadzać mało mnie nerwica nie poniosła. Na podłodze maź jakaś koloru mlecznej czekolady, klei się toto niemożliwie a konie? Ożesz w mordę jeża!!! Śnieg w podróży stopniał na końskich grzbietach i spłynął w postaci paskudnej żybury na ziemię!!! Konie to nie żadne kasztanki cudnej urody świecące się w słońcu jak bursztyny! To gniade konie!!

No oszust, padalec, parszywek i szumowina!! Pan In-Dim to hochsztapler, koniokrad i gadzina. Nie te konie mi rano pokazał. Tamte nie były farbowane :(

I tak mój sąsiad In-Dim okazał się tym o czym napisałam na początku listu. Czyli niczym porządnym.

Ale nic już nie zrobię, nie oddam koni z takim trudem zdobytych, nie będę walczyć z gadem bo i tak go zastać już w domu nie idzie. Nie mam kasztanków lecz parę dorodnych gniadoszy, grzeczne są, zadami nie piorą, ciągną równo, miękkie w pyskach, więc zostają :) Tylko proszę, jak będziecie u niego konie nabywać nie dajcie się w konia zrobić ;)

A żeby uczcić nowy nabytek rozstawiłam namiot, przed nim ustawiłam gramofon i kłody do siedzenia, a dla bardziej delikatnych gości stoi huśtawka, w piekarni obok wypiekają się już najlepsze ciasta. Zrobimy grilla, spróbujemy czy poziomkówka i wiśniówka mocy nie straciły i będziemy świętować do rana :D. 

A rano... rano czeka mnie ogrom ciężkiej pracy - mam awarię w jednej z fabryk, coś się urwało, coś pękło, zardzewiało, trzeba będzie zrobić remont. zamówić ekipę fachowców aby to zrobili. Najgorsze jest to, że w moich stronach ciężko o dobrego spawacza, a ten będzie bardzo potrzebny, znajomi dali mi co prawda namiar do jednego, więc rano zadzwonię do niego, może się zgodzi przyjechać. A jak przyjedzie i zrobi co trzeba, to ja wam to jutro opiszę. 

Kolorowych snów ludziska, kto śpiący temu czas do łóżka, a reszta idzie do mnie na imprezkę :)

niedziela, 28 lutego 2016

Prośba do sąsiadów

Wieczorne witaski.

Wiem... co wieczór był list z mojego krańca świata... Więc dzisiaj też będzie, ale taki króciutki, telegraficzny wręcz bo po pierwsze nic się nie działo, po drugie niedziela jest nie dla gry i komputera a dla rodziny i nas samych, dlatego też zajrzałam do Klondike tylko na chwilkę żeby czasu przeznaczonego dla najbliższych za dużo nie podkradać.

Tylko proszę o jedną rzecz: wszyscy którzy mają oczekiwania, prośby, pragnienia, marzą o prezencie od znajomych niech zaznaczają obiekty swoich westchnień na liście prezentów. Pokażą w ten sposób, że szanują swoich znajomych oraz ich czas.

I druga prośba, ci co nie chcą czytać tego co inni piszą, niech nie czytają. Minusując posty ludzi których nie lubią nie dają dobrego świadectwa swojej kulturze osobistej. Mnie dzisiaj nerwy poniosły, dałam minusa i szczerze tego żałuje bo zniżyłam się tym do poziomu minusujących prymitywów. 

Minusujący sami nie piszą postów na tym czacie ponieważ są świadomi tego, iż ich posty zaliczyły by sporo oznaczeń jako nie właściwe i mogło by to zakończyć ich czas w tej grze. I żeby nie było wątpliwości, jako osoby nie zasługujące na to by być w gronie sąsiadów normalnych, porządnych userów uważam takich graczy jak pokla, pusiax19 i userkę o nicku AskaNiesniała (za ew. literówki w nickach przepraszam). Śmieszne i żenująco dziecinne jest zachowanie tych userek, usuwanie znajomych bez słowa, walenie na prawo i lewo minusami bez żadnego powodu. 

W przypadku dalszego wrednego minusowania przez te userki zgłoszę sprawę ich zachowania do supportu gry z prośbą o zablokowanie userkom możliwości użytkowania czatu.

A teraz życzę porządnym ludziom kolorowych snów a pozostałym koszmarów i moczenia łóżek :)

P.S.: Na porządnych userów czeka u mnie jeszcze kilka miejsc :)

Dobranoc.

sobota, 27 lutego 2016

Dygresja osobista

Chcą grzać się w jupiterów blasku ci co minusy dają dla POKLAsku.....
Dręczyć i męczyć ludzik się musi gdy nie ma przed sobą dowództwa pusi
Sam taki nie ma nic do powiedzenia lecz musi jakoś wydobyć się z cienia
Nikt ludka nie zmusza do czytania bzdurek, więc niech na główeczkę założy kapturek gdzie oczy
I idzie sobie poniosą, może w kaloszkach a może boso :D
Tak samo kiedyś pusia pisała i nagle biedna pisać przestała
Więc pewnie coś w tym na rzeczy być musi-może pokla to klonik pusi?

Wynurzenia lenia...

Wieczorne witaski zdobywcom i odkrywcom.

Byłam dziś w odwiedzinach u pana In-Dima. Niestety nie zastałam go w domu, polazł gdzieś i nie wiadomo kiedy zechce pokazać się znowu w swoim domostwie. Zła, że nie było okazji z nim pogadać poleciałam samolotem do swoich włości. Spoglądając przez okienko na zaśnieżone połacie tundry i lasu układałam sobie w głowie plan resztę dnia.

No i w planie ujęte zostały: 
- pranie, prasowanie, mycie podłóg, zamiatanie, remont piwnicy, wypicie śliwowicy, pogawędki z sąsiadami, wieczorny spacer z psami, produkcja świeżej tkaniny, zrobienie głupiej miny i milion innych rzeczy... to chyba się leczy :D

Po dotarciu do domowych pieleszy wstawiałam na piec gar wody na pranie,zabiłam muchy siedzące na firanie, jednak wodę z pieca zdjęłam i w końcu się zajęłam tym co tak bardzo lubię... Zrzuciłam z nóg ciepłe buty (w końcu mamy jeszcze luty) i uwaliłam się na leżankę w dłoniach trzymając filiżankę gorącej czekolady kupionej u kupca z pod lady. I sobie nie myślcie, że zajęta byłam pod kocem leżeniem... Nic z tego bo zajęta ciężko, to byłam NIC NIE ROBIENIEM :)

Ogólnie ten dzień był jakiś taki ciężki, robić się nic nie chciało, za oknem krople deszczu jakieś licho gnało. A że wysiłek to był nie wielki, to pozdrowiłam ciepło od kogoś te kropelki ;) I promyk słońca radośnie zza chmury zabłysnął, złotymi iskrami wśród kropel rozprysnął wszystkimi kolorami tęczy, życząc: ten co słał pozdrowienia niech zdrowy będzie i niech się nie męczy :)

A ja wracając do prozy życia nie zrobię chyba wielkiego odkrycia patrząc jak mrówka po desce drepce, gdy stwierdzę, że nadal mi się nic nie chce ;)

Ogólnie jakiegoś takiego lenia mam, ze nie powinnam nic dzisiaj pisać bo po raz wtóry same z pod palców wychodzą bzdury.

Jak dorwę w swe ręce zarazę co minusuje wciąż komentarze, ot tak bez powodu, byle minusa postawić to chirurg się będzie nim musiał zabawić, bo ja niego psy swoje spuszczę, oblepię smołą i w puszczę puszczę aby komary paskuda zjadły, i inne dzikie bestie dopadły i powyrywały mu małe co nie co nim się sępiki do truchła zlecą.

Dobra... idę spać bo zaczynam bredzić i zaraz służby zaczną mnie śledzić...

Snów bez koszmarów dzisiaj Wam życzę i lecę się rzucić na jakąś pryczę :D

piątek, 26 lutego 2016

Troszkę inaczej...

Wieczorno-nocne witaski wszystkim ludziom z poczuciem humoru.

Obrażalskich nie witam bo nie są tego warci.

Czasem tak się zdarzy, iż istota bez poczucia humoru poczuje się urażona i zamiast spojrzeć z dystansem na bredziawę baby ze stali, odwraca się zadem i focha wali. 
Ja robiąc porządki umiar straciłam, lecz wywalonych wnet przeprosiłam, 
tych co spisałam-pozapraszałam, zapraszających-poprzyjmowałam, 
i nie robiłam żadnych brewerii, wcale nie było z mej strony histerii.
Lecz nerwy doprawdy czasem puszczają jak obrażeni w zadzie nas mają. 
Pisząc "nas" na myśli mam, nie tylko mnie lecz kilka dam
co to ze wszech sił się starają i ile mogą to pomagają.
Lecz chociaż tyle się starały z sąsiedztwa obraźnych już wyleciały. 
Dlatego dzisiaj nie będzie relacji z zapracowanych w Klondike wakacji. 
W krzyżu mi strzyka, kręgosłup łupie, tych obraźliwych to mamy w... chałupie :) 
na ścianie spisanych, troszkę przez muchy... pozapominanych :D
Dzisiaj od rana po lesie łażę, przeszłam przez łąki i dziką plażę, 
podarłam o krzaki dwa nowe swetry, zrobiłam dwadzieścia trzy kilometry, 
już od łażenia bolą mnie nogi, lecz łażę i łażę i zbieram rogi. 
Zbieram od krowy, zbieram od sarny, łażę bez przerwy, lecz zbiór mój marny, 
poszwędam się jeszcze ze trzy godziny, nie zrobię tortu na urodziny, 
ale nazbieram rogów pięć ton, nazbieram złomu, sprzedam i złom. 
A potem zrobię z tego pakunek, stracę pięć godzin na załadunek, 
pojadę tak szybko, że zrobi się szum i u In-Dima zrobi się buuuum! 
I nie przeszkodzą mi jego krzyki, ja mu po prostu zajumam koniki :D
I będą żarły kaszę i ryby bo te koniki to są... na niby :D
Kolorowych snów Wam baba życzy a noc psy wszystkie spuszcza ze smyczy :)

czwartek, 25 lutego 2016

Nowe husky

Witam wszystkich cieplutko z nad kubka parującej melisy.

Normalnie mówię wam, musiałam sobie dzisiaj ziółek na uspokojenie zaparzyć. Od rana już byłam zła jak osa bo nerwicy dostawałam gotując psom tą pieruńską kaszę z rybami. Łuski poprzyklejane były do wszystkiego, gary poprzypalane, zaś jak dymem żarcie śmierdziało to sierściuchy mordy krzywiły i nie jadły. A jak nie jadły to sił nie miały i na popierdółki do przyjaciółki zamiast kwadrans to cztery godziny jechałam. 

Tiaaa... jechałam... szumnie powiedziane... najpierw siedząc na saniach przez pół godziny dostawałam zadyszki od nadzierania japy na kundliszony, potem złaziłam ze sań i ciągnęłam to towarzycho na smyczy. Zasadniczo to prędzej bym na nartach na miejscu była, ale zawsze to niby lepiej wygląda jak się zaprzęgiem na miejsce dojedzie. Zamiałam dziś ochotę na jajecznicę z pingwinich jajec... No to zatargałam ten mój zaprzęg pchlarzy pod drzwi do samego pana In-Di-Go.

Ożesz kurna chata...jakie on miał psy uwiązane koło domu...mocne, wypoczęte, sierść błyszcząca, oczy bystre, łapy jak u lwów... Pytam się pana In-Di-Go czym je karmi, że takie cudne a on mi na to: - une? une to ino ryby źrom, nic inkszego, ino rybecki, surowizne ino lubiom...

Grzecznie pytam co im gotuje a ten człowiek mi oświadcza, że takich fanaberii jak gotowanie to on nie uznaje. Normalnie zapałałam taką chęcią do posiadania tego zaprzęgu, że ślepia mi świeciły jak latarnie. Długo, oj długo pan In-Di-Go się ze mną targował, na koniec zabrał te moje odpady hodowlane, do kieszeni schował kilka drogocennych kamieni, już nie powiem ile musiałam dopłacić do leciutkiej jedwabnej uprzęży... ale mam teraz zaprzęg co śmiga jak wiatr i gotować zarazom nie muszę.

Po południu miałam dzisiaj spotkanie z inwestorami. Przyjechało kilku panów w garniturkach i roztoczyli przede mną cudowną wizję hodowli ptactwa w kurniku. Już miałam podpisać umowę na budowę kurnika jak coś mnie pikło, czerwona lampka mi się we łbie zapaliła i pytam panów czym ja te ptasiory będę w onym kurniku żywić. Popatrzyli po sobie, podrapali się po glacach i bez słowa podali mi kurnikowy jadłospis. Spojrzałam i mało trupem nie padłam. To ja dostaję od znajomych wisienki i gruszeczki a ptasiory miała bym niby karmić gruszkami z wodą i porzeczką z ogniem? Nigdy w życiu!!! Przecież to drób tam miał mieszkać a nie rajskie żar-ptaki!

Pogoniłam towarzystwo i żeby się nieco odstresować pojechałam kupić kilka jagniąt. I kolejny szok. Na targowisku stoi ogromna baba i sprzedaje... no nie uwierzycie... LAMY!!!
Przeliczyłam szybciutko kasiorkę i drogą kupna nabyłam kilkanaście sztuk. Teraz będę mieć cieplutką wełnę z lamy :) Jak się zwierzulce wkurzają to troszkę plują, ale żeby mnie nie upaprały to do strzyżenie będę im zakładać pluszowe namordniki co to je uszyłam z reszty pluszowych miśków ;).

Pojawił się jeden mały problem: jak te moje nowinki hodowlane do domu zatargać. Nieoceniona była wszechwiedząca Nieśmiała istota, ta zawsze doradzi, znajdzie rozwiązanie każdego problemu i odpowiedź na każde pytanie. Pożyczyła mi HDS-a, takiego do przewożenia budynków, kontenerów i innych wielkogabarytowych pakunków i tym sposobem moje nowe stado dotarło na wybiegi i biega ciesząc moje oczy :) (i kiesę bo wełenkę drogo sprzedam).

A ja teraz siedzę przy kominku, popijam melisę co wcale nie przeszkadza w tym, ze jeszcze mnie trzęsie na wspomnienie tych łachów co mnie chcieli naciągnąć na drogi kurnik. Moje ptasiory żyły pod chmurką w krzaczorach i były szczęśliwe, więc krzywdy mieć nie będą jak to się nie zmieni.

Koniec nowinek na dzisiaj. Idę po kolejną herbatkę a Wam już kolorowych snów życzę. 

Pa i do juterka.

środa, 24 lutego 2016

Koniec walentynek

Witaski wieczorno-nocne wszystkim nocnym marom, zmorom i innym wampirom.

W związku z tym, że sił dzisiaj na pisanie brak, daję Wam tylko znać, że żyję. Co prawda ledwo, ale zawsze to jakaś iskra życia się we mnie telepie. Po bardzo ciężkim dniu dotarłam dziś do chałupki, nakarmiłam psy i już...już miałam wyciągnąć do przejrzenia z lodówki gazety (tylko w ten sposób mam szanse raz na jakiś czas na świeże wiadomości) gdy nagle mnie oświeciło- RANDKA!!!! 

No jasny gwint, kwiat na randce mi zmarnieje jak go nie otulę pluszakami....
No więc biegiem: kosze do kwiatów na sanie umocowałam i zaiwaniam jak ta durna mulica rwać asterki. Nawet nie będę próbowała tu przekazać co mruczałam pod nosem po powrocie do swojej sadyby, bo gdyby tu jakoweś dzieciaki zajrzały mogła bym być posądzona o demoralizację nieletnich...

Kilkanaście koszy astrów przepuściłam przez sokowirówkę, tą ślumprę przedestylowałam co by aromacik uzyskać. W końcu spakowałam perfumki w koszyczek i znowu na sanie... Zajeżdżam do dziada wymienić zapaszki na pluszaki a ten gad się pakuje i mówi, że za 3 minuty odjeżdża. No mało mnie krew nagła nie zalała. Wymieniłam co było do wymiany, na koniec jeszcze wzięłam paczkę robaków na ryby i biegusiem do kwiatka. Otuliłam go misiakami i nagle....cud albo co - normalnie jak żaba w księcia po pocałunku, tak mi się kwiat w górę skarbów zamienił :D

Czegóż ja tam nie znalazłam: energetyki i energia, blachy, armaturki, nowe rurki, jakieś mebelki, wazonik nie wielki... Długo by pisać trzeba było, miejsce na kartce by się skończyło i jeszcze wszystkiego bym nie spisała więc radość moja była nie mała :)

Przez resztę wieczora zwoziłam te dobroci do chałupy, psy bokami robiły, na postojach się dożywiały, ale wszystko mam już do domu zwiezione. Jeszcze jeden taki maraton i już nie blond będę tylko osiwieję, nie wiem co prawda czy ktokolwiek różnicę zauważy, ale jest obawa, że z siwymi piórami to ja się będę źle czuć. Albo się przefarbuję...

Chociaż jak ostatnio pofarbowałam sobie włosy na piękny blond to nikt nie zauważył różnicy.
To samo było jak robiliśmy remont w kuchni - farbę tak dobrałam, że nie było możliwości odróżnienia starego koloru od nowego ;)

Na razie to się zastanawiam czy nie zaciągnąć porządnego kredytu i nie założyć sadu wiśniowego, bo zamówienia mam na nalewkę takie, że do końca tej dziesięciolatki będę trunki robić. A z pestek będę kleić drewniane niedźwiedzie :DDD. Jutro mam w planie posiedzieć w domu i porobić pułapki na niedźwiedzie, wilki, pantery i tygrysy. A sobotę jak będziemy robić imprezę to rozstawimy te pułapki wzdłuż płotu i ciekawe co się złapie :D

Zmykam zrobić jeszcze kubek kakao i chyba będzie czas ogarnąć się do spania.

Z zimowego uroczyska życzę Wam kolorowych snów ;)

wtorek, 23 lutego 2016

Porządki u sąsiadów

Wieczorne witaski wszystkim odkrywcom, zdobywcom i reszcie świata.

Normalnie dawno nie było tak nudnego dnia w moim obejściu. Totalny spokój i tylko zastanawiam się czy nie jest to cisza przed burzą...

W związku ze świętowaniem nadchodzącego Nowego Roku postanowiłam zrobić porządek i uregulować sprawy z co niektórymi sąsiadami. Pół dnia mi zeszło na rozsyłaniu listów do tych, którzy wbijali na imprezkę bez flaszki i kawałka ciasta. Byli tak leniwi, że nawet na większość imprez to nawet im się przyjść nie chciało. Taki mohairowy batalion "X19" to chociaż się wysilił i przylazł w pełnej sile hałasu narobić :D

Po napisaniu listów i rozesłaniu ich sępami pocztowymi usiadłam sobie we fotelu i zaczęłam myśleć... no... nie martwcie się tak o mnie, krzywdy to ja sobie tym myśleniem nie zrobiłam, a na wszelki wypadek plasterki z opatrunkiem miałam pod ręką ;)

Doszłam do twórczego wniosku : czas zaprosić sobie nowych sąsiadów i stworzyć porządną ekipę, taką z którą można będzie nawet konie kraść tym gamoniom co się bawić nie umieją. I jest to całkiem poważny pomysł. Jak dobiorę porządną ekipę i gwizdniemy komuś szkapinki, to moje psy będą mogły odpocząć :D

Jeden z moich znajomych mówił mi wczoraj, że wie gdzie koniska są mało strzeżone i trzeba się tam wybrać. Ponoć pan In-Dim ma dużo koni i za bardzo ich nie pilnuje... Nie wiemy jeszcze tylko jednego - czy mu te konie zajumać na bezczelniaka, czy może dać mu do degustacji poziomkówke na miodzie i po tym konie wyprowadzić czy też najbardziej hardcorowy sposób wybrać i od niego po prostu zaprzęg kupić. Ten ostatni wariant nam chyba się najmniej podoba bo jest jakiś taki... banalny.

Mam jeszcze mały problem, bo chciałam się wybrać na randkę, ale nie mam z kim :( Poza tym astry mi kiepsko w ogrodzie rosną, na strzelnicy miśki są jakieś słabowite i wybrakowane i pewnie nici będą z ostatniego ogromnego kwiatu :(
Ale na pocieszenie robię torcik - taki z wisienką na samej górze. 

Z piwnicy przyniosłam już zapas poziomkówki i czekam na gości oraz na nowych sąsiadów (nowy sąsiad to jeszcze nie gość, taki to musi się najpierw wprosić, z ciastem przyjść, pogadać, a potem to będzie już swój i może wybierze się z nami w końcu te konie kraść).

Zmykam wodę na piec wstawić bo słyszę już z oddali ujadanie psów w zaprzęgach i jakiś wariat nawet końmi jedzie. Zaraz się zacznie imprezka bo w końcu niedługo będzie Nowy Rok (jak się to komuś nie podoba, to niech sobie inne święto wymyśli do imprezowania).

Pa :D

poniedziałek, 22 lutego 2016

Batalion X19

Witam wieczorem wszystkie dobre dusze :)

Tak na wstępie mam pytania do wszystkich moich znajomych i sąsiadów:
- Czy imprezki u mnie są tak bardzo dokuczliwe dla sąsiedztwa? 
- Czy tu się dzieją jakoweś bezeceństwa?

Tak pytam bo jak wczoraj zaczęliśmy imprezować i świętować nadchodzący Nowy Rok nagle ni z tego ni z owego pod bramą mojej leśnej rezydencji rozbił się mohairowy batalion protestacyjny o kryptonimie roboczym "X19".

Przez lornetkę obserwowaliśmy demonstrację. Jakie tam transparenty były, normalnie szok. Ja za bardzo na dwór wychodzić nie chciałam, żeby się bardziej nie rozchorować. Dość, że poobijana to jeszcze podgrypiona i nieco kiepsko się czułam, to wychodzenie nie w głowie mi było, ale relację zdawaną miałam na bieżąco.

Najpierw mohairy zaczęły wznosić okrzyki "wynocha z poważnego lasu!!!", "nie chcemy syfu-zamknąć pocztę!!!"

Potem były przemarsze wzdłuż płotu od bramy do bramy. Nagle chórek zawył jak kojoty nad padliną: 
- "podwyżka dla organisty-zniszczyć wszystkie listy!!!"
I nie wiem czy chodziło im o listy płac, czy też może o te co ja je do Was piszę.

Pierwsza nie wytrzymała Natchniona, wzięła dwa kawałeczki węgla, obtoczyła śniegiem i pac w mohairki :). Szkoda było węgla, ale łajza potrzebowała wzmocnienie do śnieżki a gwoździe to własną piersią zasłoniłam żeby nie wzięła, (a mam czym bronić) więc chociaż dwie bryłki wzięła. Tchórzliwe paskudy się rozbiegły, ale szybko powróciły. Czołganego lazły w śniegu myśląc, że nie widać jak im tyłki ze śniegu wystają.

Podniosły znowu jazgot i tu moje towarzystwo stanęło na wysokości zadania. Odpalili armatkę wodną i zmrozili łatatajstwo.
Niby bereciki zmrożone, ale jednak duch waleczny jeszcze się w nich telepał, tylko jakiś taki słabawy. Zrobiły naradę i poszły sobie w siną dal. 

Wtem psy na podwórku wyć zaczęły jak potępione dusze. Wtedy duch poznania i ciekawości wstąpił w to stworzonko co mi je c h u r a g a n przygnał na werandę (po trzeciej flaszce nalewki poziomkowej stworzonko powiedziało, ze ma na imię Barburka). No więc rzeczona Barburka (właśnie tak pisana-to imię od wystawania w burce pod barem się wzięło) chwyciła pogrzebacz z kominka, w drugą dłoń złapała w locie poziomkówkę i wypadła z domku. 

Trwało czas jakiś nim wróciła z kawałkiem karakułowego futra przeżartego przez mole w ręku, za to już bez flaszki. Siadła przed kominkiem z dziwnie zadowoloną miną i milczała jak zaklęta. No mało nie pękliśmy z ciekawości co się tam za bramą działo. W końcu Barburka zaczęła mówić przerywniki robiąc pijacką czkawką: 
- wyście widzieli, wypadłam yhy... za bramę a tam pod tablicą yhy... z listami, stoi taka ruda yhy... i kawałkiem węgla ze śnieżki robi krechy, takie yhy... wielkie minusy pod każdym listem. A ona tak yhy... ruda, jak moja kocica, ta Pusia co mi ją yhy... psy rozszarpały. Ale nie szkoda, bo yhy... wredna była.

Nie bardzo wiemy czy to Pusia Barburkowa wredna była czy ta ruda co gryzmoliła pod listami, ale straszydełko nasze ciągnie dalej:
- to ją yhy... zdzieliłam pogrzebaczem i deczko mi się przyciągło za płaszczyk, wiecie yhy... w beret celowałam ale mi się oko omskło... 
Tu Barburka padła, a sąsiedzi moi kochani w miłosiernym geście nakryli ją kożuchem i tak do rana spała biedula przy kominku. 

Krótko po północy całe towarzystwo poszukało miejsc do spania, a że chałupa ogromna to problemu z tym nie było, każdy sobie przytulny pokoik z czystym łóżeczkiem znalazł.
Rankiem wszyscy w dobrych humorach siedliśmy do śniadania, w tak zwanym międzyczasie jeszcze żona jaskiniowca przywiozła gnatki i nieco kaszy psiskom i mi sforę nakarmiła. 
Po obiedzie towarzystwo widząc iż ja już lepiej się czuję zaczęło się zbierać do domów, tylko musieli Barburkę na sanie załadować i w domowe pielesze odwieźć, bo ona nie bardzo mogła sama jechać, no cóż, nie każdy ma głowę mocną jak złoża pirytu :)

Wszyscy pojechali, sama siedzę teraz w domku, tylko dzwonię od czasu do czasu do fabryk, żeby nie zapomnieli, ze żyję i robić trzeba ;) Tak jakoś naszła mnie ochota na kompot wiśniowo gruszkowy, tylko skąd ja w środku zimy owoce wezmę. Echhhhh, szkoda słów.

Chyba zaraz udam się do łóżeczka, mam nadzieję, że dziś demonstracji nie będzie, a ruda z batalionu "X19" też siedzi w chacie.

Ps: ponawiam pytanie, czy imprezki u mnie dokuczliwe są dla sąsiedztwa?
Jeśli nie, to jutro też coś będziemy świętować :DDDDDDD

niedziela, 21 lutego 2016

"Churagan" :)

Witaski odkrywcom, zdobywcom i całej rzeszy wariatów którzy tu zaglądają, a w wolnej chwili siadają i czytają.

Dzionek wczorajszy przysporzył mi siniaków i doświadczeń życiowych:)

Dziś po zmroku obeszłam podwórko i uwierzcie, wszystko pięknie oświetlone, każdy zakamarek doświetlony i nie ma mowy żebym się jeszcze o cokolwiek wyrżnęła, no chyba, że po prostu pod nogi nie spojrzę ;)

Moi kochani sąsiedzi wiedząc żem chora i potrzaskana i ledwie ruszać się mogę odwiedzali mnie dziś i pocieszali jak mogli. A ja? No cóż... leżałam na kanapce przykryta kocem i tylko dyrygowałam całą pracą. Sąsiad dopilnował robotników żeby rozbudowali mi spichlerz, bo po tym jak mi pełne sanie dóbr wszelakich dowiózł, nie było już tego gdzie trzymać. Żona jaskiniowca (nie, to nie była Willma) zrobiła piękną rzecz, namęczyła się dziewczyna na pewno, bo nie jest łatwo wyrzeźbić kościane pudełeczko na gwoździki :) Do tego stelaż z rurek, normalne cudo...

Wieczorkiem, gdy już nieco lepiej się poczułam postanowiliśmy zrobić małą imprezkę, tym bardziej, że przyjechał w odwiedziny na kilka godzin Alex z Niepokornej a po drodze zabrał ze sobą do mnie pewną gitarzystkę, kobietkę na maxa zakręconą i wesołą. Dziewczyna z Valencji do dźwięków gitary zatańczyła na stole między zakąskami wybijając rytm zrobionym naprędce instrumentem złożonym z rury wypełnionej gwoździami. 

I gdy tak w najlepsze towarzystwo się bawiło, na werandzie coś łupnęło tak, że od razu stresa złapałam. Wybiegliśmy wszyscy na werandę, światło rozbłysło a naszym oczom ukazał się widok jak po wojnie.

Na środku werandy siedzi jakieś nie wiadomo co, potargane, posiniaczone, przytłoczone do desek jakimś żelastwem, na tym chodzącym, znaczy się leżącym nieszczęściu rozsypane jakieś gnaty. Owinęłam się szczelniej kocykiem, podeszłam raźno kuśtykając to tego nie wiadomo czego i grzecznie pytam: 
- ej, no ty, co tu jest grane? i... cisza...
No to sąsiedzi odkopali toto , postawili na nogi wręczając kubeczek grzanego wina i ponownie pytam stworzonko : 
- CO TO KUŹWA BYŁO?!! 
Niewinnie patrzące oczęta wbiły we mnie maślany spojrzenie a usteczka pod nimi wyszeptały :
- churagan.......
- chyba huragan - mówię do stworzonka. I tu skończyło się mizianie. Stworzonko doleciało do mnie z pazurkami i wysyczało: 
- c h u r a g a n  mówię!!!! jak mówię to mówię, jak mówie to wiem!!!!!!!! i to był c h u r a g a n!!!!
Patrząc na nią stwierdziłam, ze kłótnie nie mają sensu. Zebraliśmy się wszyscy do domku a tu nagle Znudzony z czaszką w ręku zamiast sławnego być albo nie być krzyczy:
- kiwi, kiwi, kiwiiiiiiiiiiiii!!!!!!!!!!!!!!!!!

No owoców mu się zachciało w środku zimy? Pytam go czy może być jabłko albo inna malina, a on patrząc na mnie jak na blondynkę (tylko dlaczego "jak", toż ja jasno włosa jestem) mówi:
- nie chcę jeść, na werandzie kiwi został, taki ptasior co to nie lata...
Otworzył drzwi a tam na progu... kiwi stoi, prawdziwy... żywy... z gwoździkami w dziobie :) Zaprosiliśmy ptasiora do środka, rozsiadł się na fotelu i siedzi :)

Pewnie tak do rana posiedzimy razem, bo robić się nie chce, a kilka butli poziomkówki z piwnicy sąsiedzi wywlekli na górę. Jeśli ktoś jeszcze wpadnie to niech cytrynkę do herbatki dowiezie, drzwi zostawiamy otwarte bo nam się nie chce co chwilkę łazić i otwierać. A jak by ktoś jeszcze przywiózł kilka truskawek i bitą śmietanę to było by super bo Dyńkowa chyba kotna i jakieś dziwne apetyty ma od rana.

Tym co się z nami nie bawią mówię już dobranoc i wracam do do reszty ekipy świętować nadchodzący Nowy Rok.

Tak, właśnie to świętujemy, i może to być bardzo długie świętowanie :DDDDD

sobota, 20 lutego 2016

Hojni sąsiedzi

Witam wieczorową porą.

Tylko na chwilkę, na mały momencik usiadłam przy biurku i to raczej by nieco odpocząć a nie by pisać. Tylko... łapki jakoś same chcą coś opowiedzieć. Noc za mną prawie nie przespana, wszystko mnie boli, gnaty mam potrzaskane, kostkę zwichniętą i ogólnie zastanawiam się jak przeżyć nadchodzącą niedzielę. 

Wczoraj nieco się poskarżyłam na sąsiadów co mi gwoździe podrzucają na werandę i muszę przyznać, że się poprawili. Wieczorem usłyszałam jak sąsiadka się nadarła pod moją chałupką: Rawciaaaaaaaaaaaa....gwoździe ci przywiozłaaaaaam.

Założyłam porządne buty i otworzyłam drzwi...
No moje zdumienie nie miało granic. Nawet światła nie musiałam zapalać na dworze bo gwoździe porządnie poukładane w pudełku czekały na mnie na progu. Delikatnie wzięłam podarunek, zaniosłam do pokoju i gębusia mi się sama śmiała.

Jednak sąsiedzi to rozumne stworzenia, potrafią uszanować godziny jakie spędzam na sprzątaniu obejścia i mogą prezent dać w kulturalny sposób, nie muszą tego co przywiozą świgać gdzie popadnie.

Zjadłam kolacyjkę i już miałam iść spać jak mi się przypomniało, że psom jeszcze trzeba po dodatkowej rybie dać za to jak pracowicie cały dzień ganiały. Nałożyłam pełną michę ryb i ruszyłam do stodoły, znaczy się... miałam zamiar, bo nie do końca to mi tak jak zaplanowałam wyszło.

Postawiłam pierwszy krok na werandzie i ziemia uciekła spod nóg moich. Rymnęłam z impetem na plecy i na to miejsce gdzie plecy swą szlachetną nazwę tracą... Może i zobaczyła bym gwiazdy gdyby na mojej twarzy nie wylądowała miska z rybami.

Coś pode mną się turlało, coś dźwięczało, czułam, ze szybko się przemieszczam, nic nie widzę za to słyszę piekielny łomot. No mówię wam, mało się nie zes.....tarzałam ze strachu. 

Coś we mnie łupnęło, dźwiękneło i pierdyknęło. Ruszyć się nie mogłam bo coś mnie przydusiło nie wspominając o rybach co mnie udusić próbowały. Powiadam Wam, unieruchomiona byłam naimentnie. Zimno mi było strasznie, na szczęście psiska zwabione miłością do mnie (albo do ryb) przybiegły i łepetynę mi z pod ciężaru łuskowatych uwolniły. Zanim mnie całkiem zamroczyło zdążyłam starego husky wysłać do sąsiada. 

Nie wiem jak długo futrzak wył pod jego oknem, dość, że koło północy mój sąsiad zwany Bartnikiem przybył mi na pomoc. Wydłubał mnie z pod klamotów które mnie przygniotły, pomógł dotrzeć do domu po drodze odpinając kartkę gwoździem do słupka na werandzie przybitą.

Dobra sprawa taki sąsiad, w biedzie pomoże, herbatkę ze sokiem malinowym poda, no i jak rasowy śledczy wyjaśni sprawę mojego wypadku. Kartka z werandy pomogła rozwikłać zagadkę.
Okazało się, iż nie należy cieszyć się z tego, że sąsiadki nagle odkryły w sobie zamiłowanie do ładu i porządku. Jedna z nich NATchniona jakaś, druga z Valencji chyba no i ta trzecia, żona jaskiniowca... przywiozły mi rury. 

Tym razem nie ciepły ich pod stodołą tylko....równiutko ułożyły je...jedną przy drugiej i drugą przy trzeciej i trzecią przy czwartej.... równiusieńko... jak egipscy niewolnicy bale drewniane układali przy budowie piramidy... Tylko tutaj to ja robiłam za blok piaskowca, to nie bryła jakaś na balach się przesunęła lecz ja na rurach śmigałam, no i mam... siniaki.... 

Ale w tym wszystkim jest jeden pozytyw :D Mój drogi sąsiad założył mi oświetlenie z czujnikiem ruchu. Koniec łażenia po ciemku. Razem z nim przesiedziałam kilka godzin, pomógł mi ogarnąć tajniki życia na tym zadu.......... znaczy się w tej dzikiej ostoi, którą przerabiam na metropolię :) Widząc braki w mojej spiżarce i magazynie sam z własnej woli wziął moje psy przytargał od siebie tyle dobra, że się w głowie nie mieści. Teraz tylko kuśtykam i to wszystko sobie oglądam i podziwiam. Taki sąsiad to skarb :DDD

Dzięki wszystkim sąsiadkom za pomoc, rozważniej już po podwórku będę teraz wszystkiego szukać.

Kolorowych snów wszystkim życzę i mykam się kurować.

piątek, 19 lutego 2016

Nowa huta

Witam całą brać zdobywców, odkrywców i ogólnie wszystkich porządnych ludzi.

Ja dzisiaj tak szybciutko i krótko, bo ani ja czasu na pisanie, ani Wy na czytanie pewnie nie macie.

Rano skołowana jak motek włóczki ledwie z wyrka wstałam, krasnale nadal tańczyły mi we łbie kankana, na wzgórzu za domem napierdzielały młoty pneumatyczne, robotnicy darli paszcze jak potłuczeni, a mi jakiś gamoń łomotał pięścią do drzwi...

Wdziałam spódnicę, serdaczek, na nogi wciągnęłam walonki i otwierając drzwi z przemiłym uśmiechem uprzejmie zapytałam" CZEGO!?!?!?!???????

Widzę stoi dziad, czapkę w łapach miętosi, przestępuje z nogi na nogę, normalnie drepci w miejscu jak by mu się sikać chciało i stęka coś pod nosem. Powtórzyłam uprzejmie pytanie i w końcu zrozumiałam jak dukał "Pani... yyyy... pani szanowna, bo my eeee... nooo bo my chcieli yyyy te eee noooo te, wi pani.... no hute my chcieli yyyy skończyć ino tych nooo wi pani tych eee, nooo gwoździ ni mamy wincy..."

Nie powiem co pomyślałam o stryjowym spadku w postaci fundamentu pod hutę, ale wylazłam z domu, poszukałam gwoździ w szopie, dałam co miałam, ale to wszystko i tak było za mało. Poczłapałam do gołębnika, połapałam ptasiory, kartki z wiadomością do girek im poprzyczepiałam i po znajomych rozesłałam prośbę o podrzucenie kilku kawałków złomu co by dziad się w końcu odczepił ode mnie. 

Zrobiłam co miałam do zrobienia i poszłam się jeszcze godzinkę kimnąć. Nie powiem wam jak wielka była moja radość, gdy po godzinie wyszłam przed dom na bosaka i wdepnęłam w gwoździe wysypane na werandzie przez życzliwych sąsiadów. Ja rozumiem, śpię mocno, dopukać się nie idzie i obudzić mnie nie da rady, ale żeby luzem na dechy??? W każdym razie na budowie mnie usłyszeli i w pięć minut zdążyli te złośliwe kawałki żelaza pozbierać i hutę skończyć. Nawet rozliczyć się nie przyszli tylko poznikali jak kamfora a przelew za pracę pewnie wkrótce przyślą. 

Rześko ruszyłam na objazd włości zabierając kocicę-rysicę z małymi i zapas mleka na sanie. Przy okazji dokonałam demontażu gramofonu który ciastek robić już nie chciał i do domu przywiozłam sobie z tego taki mały pokojowy gramofonik co to za durnostojkę i zbieracz kurzu będzie teraz robił. Kociętom się podoba, bo wskakują na niego i się kręcą jak na karuzeli, śmiechu z tego mam co niemiara, szczególnie jak spadają i turlają się po ziemi z głupiutkimi pyszczkami. 

W jednym z moich lasków zalęgły mi się pawie i pingwiny. Podzwoniłam po sklepach i innych agromach bo takie ptasiory mi się zamarzyły na podwórku koło domu (dzikich łapać nie będę, jak są na wolności to niech sobie będą) ale po sprawdzeniu cen wymiękłam. Zakup kocicy-rysicy z pół syjamkami mnie zbyt finansowo nadwyrężył, trzeba będzie poczekać aż fabryki zaczną zysk przynosić i zaś jakiś inkubator złocisty nabyć. 

No i na koniec jeszcze telegramy które mi zalegają po szufladach. Zrobiłam z nimi porządek, został jeden ale z durnym zleceniem, mam zrobić pokaz budowy pieców i to aż trzech sztuk, więc troszkę sobie ludziska poczekają, nazbieram materiałów to im prześlę sępa pocztowego aby przybyli. A na razie mamy już weekend więc żadnych poważnych prac się nie podejmuję, zamierzam poświęcić się błogiemu lenistwu, może jedynie nagromadzę towar na rozbudowę farmy, a w poniedziałek pewnie będę mieć wolny dzień aby odpocząć po weekendzie.

I widzicie? Powiedziałam, że będzie króciutko i prawie mi się udało ;) Nie wiem czy jutro i pojutrze tu dotrę, ale gdyby nie to w poniedziałek będzie dokładna relacja ;)
Chociaż... pewnie bez Was tak długo nie wytrzymam, więc i sobotni wieczór będzie zakończony pisaniem listu.

Kolorowych snów i miłego weekendu wszystkim życzę :)

czwartek, 18 lutego 2016

Spadek po stryjaszku

Witaski wieczorno-nocne.

Po wczorajszym strajku gońca, dzisiaj sępa pocztowego na łańcuchu przytargałam do domu i siedzi na werandzie czekając prawie cierpliwie aby list mój Wam zalecieć (hm... przecież nie zanieść jak fruwa...). Nie wiem tylko czego ptasior paszczę nadziera i pazurami mi dechy śrupie. Coraz bardziej zaczyna mnie ciekawić jak smakuje rosół z sępa ;/

Po przebudzeniu przyjrzałam się porządnie gramofonowi i to jest jednak wielka lipa, niby ciacha robi ale ma limit ustawiony i już dziś pójdzie do lamusa :( Takie cudo to powinno być wieczne, a nie, że człowiekowi smaku narobią na słodycze a potem ciach i nie ma.

Pół dnia dziergałam na szydełku poduszkę dla mojej kocicy-rysicy i jej pół krwi syjamo-ryśków. Może szybciej by mi to poszło, ale jak cztery kociaki zaczęły mi kłębki włóczki rozwlekać po chałupie to więcej zabawy niż pracy było. Takie małe zwierzulce to złodzieje czasu są, ludź się moment popatrzy jak broją, a tu nagle kilka godzin znika nie wiadomo gdzie i kiedy.

Byłam dziś jak co dzień na strzelnicy. 
Patrzyłam i zamarłam ze zdziwienia. Środek zimy a tam pod drzewami kurki rosną, gdzieniegdzie astry kwitną, normalnie jesienią zapachniało. Aż poziomkówką wzniosłam toaścik ze szczęścia :) Zgarnęłam kilka miśków i pojachałam do banku, wczoraj dostałam jakieś wezwanie i za cholerę nie wiem o co chodzi więc trzeba było dupsko ruszyć i się tam zawlec.

Pan w uniformie posadził mnie na fotelu, przyniósł lurowatą kawę i poinformował o spadku który przypadł mi w udziale. Nie bardzo kumałam o co mu chodzi z jakimś przenośnym fundamentem i dlaczego mój tragicznie pożarty przez niedźwiedzia stryjaszek koniecznie chciał unowocześnić hutę tak by można w niej robić i szkło i metal ale to chyba wina miodóweczki poziomkowej była. 
Pan w końcu się poddał, pomógł mi wejść na sanie a psiska same do domu pognały. 

Dziarsko przeczołgałam się do wyrka wypocząć nieco, gdy nagle coś zaczęło łomotać na górce za domem. Błyskawicznie dopełzłam do okna a tam... masakra... jakieś pawiany śmigłowcami ustawiają dziwaczną konstrukcję. Wściekła jak osa narzuciłam futro na grzbiet i pomaszerowałam na wzgórze. Przez całą drogą czułam jak krasnale z adhd w podkutych butach tańczą mi we łbie kankana myląc co chwilę krok i wywijając pogo. Dotarło do mnie o czym mówił bankier... Wujaszek mi w schedzie zostawił mi fundamenty huty i pięć procent środków na jej wykończenie, o resztę muszę postarać się sama...

No i znowu zaczyna się harówa, rury, armatury czyli zwykłe nowoczesne szaleństwo. Jak się z tą hutą ogarnę to wezmę kredyt na rafinerię, a potem zostanę stalową baronową paliwową :D

Zmykam do wyrka, jakoś najlepiej tam się dzisiaj czuję, jutro znowu pewnie coś do was skrobnę, a teraz idę przypiąć list do sępiej łapy aby ptaszydło go Wam szybko zaniosło. Mam nadzieję, że go nie zeżre po drodze.

I jeszcze jedno, wszystkie listy do Was piszę przez kalkę...mam pełne archiwum :DDD

Kolorowych...

środa, 17 lutego 2016

Kupić kota to nie wszystko





Wieczorna witaski na koniec kolejnego ciężkiego dnia w Klondike.

Już dawno nie było tak masakrycznie ciężko jak dzisiaj. Od samego rana użerałam się z majstrami i robotnikami. Dzisiaj miało stanąć ostatnie piętro mleczarni.

I mało co cały plan by diabli wzięli. A wszystko przez tego nawiedzonego architekta. 
Po długich dywagacjach na temat wyposażenia zgodziłam się w końcu na montaż pieca. Już go nawet sama saniami na budowę zawiozłam.

Grubas wyłazi, marszczy paszczę, drapie się owłosiona łapą po zwisającym brzuszysku i z głupia frant mnie informuje, że piec owszem, ale jeden na parter a drugi na piętro być musi.

No mało mnie szlag jasny w miejscu nie trafił. Na szczęście jedna z sąsiadek moich robiła remont u siebie i po wymianie jeden piec mi podrzuciła. Mleczarnia już wykończona i ciężko pracuje, a ja... no cóż... musiałam się troszkę odstresować. 

Zaczęłam przeglądać foldery z gospodarstw hodowlanych i w oko mi wpadła oferta ze zdjęciem małego kociaka. Zadzwoniłam i mało na zawał nie zeszłam jak usłyszałam ile to kocię kosztuje. W dodatku trzeba było z góry zapłacić, a hodowca miał futrzaka do domu mi dostarczyć.

I co ja miałam zrobić jak mi palma odbiła i kota na punkcie pazurzastego dostałam? Z samego dna kufra z rezerwami finansowymi wygrzebuliłam kolię ze szmaragdami, po ciotce co miała takiego alzheimera, że zapomniała umrzeć, na szczęście spadek zdążyła uczciwie rozdzielić. 

Wydłubałam garstkę zielonych kamyczków i zapakowawszy je troskliwie pocztowym sępem do koto-hodowcy wypuściłam. Nie zdażyłam nawet szklaneczki miodowej poziomkówki spożyć gdy ktoś załomotał do drzwi. Otwieram i kogóż to moje śliczne oczęta widzą? Stoi jakiś gamoń, na sankach za nim psia buda... 

Aż łbem we futrynę przywaliłam ze wścieklizny. No patrzę i nie wierzę... No kurka wodna... ja wiem, że cielę jestem, w końcu jasny kolor włosów zobowiązuje, ale żeby zamiast kota psa kupić? Aż zawyć mi się chciało. I całe szczęście, że paszczy nadrzeć nie zdążyłam, bo nie usłyszała bym miauczenia z budy. Więc jednak kot, uffffff, co za ulga. 

Stargałam budę ze sanek, zaglądam do środka a tam... no ja pierdziulę... zamiast małego kotka w koszyczku siedzi ruda kocica-rysica i cztery małe kociaki. Prycha gadzina na mnie jak wściekła, no to zakładam rękawice, wyciągam małe kocię z budy i tak mi się wydaje, ze miał tu miejsce niejaki mezalians. No jak by nie patrzeć matka ruda kocica-rysica a młode ewidentnie po syjamie... 

Zanim zdążyłam nowy nabytek obejrzeć dostawca zniknął jak naleweczka wieczorem. Po prostu się ulotnił i mnie z tym stadem zostawił. Nalałam mleka na spodek, pochłeptały i ruszyły kociaki z matką w teren. Może i mieszańce, ale wytropiły wszystkie gniazda i jajka pozbierały. Postanowiłam się pochwalić nimi znajomym, więc załadowałam na sanie i ruszyłam z nimi tam gdzie wiatr wściekle wyjąc swoje pieśni śpiewa. I tam wszystko mi poszukały, mówię Wam, furorę zrobiły taką, że jedna znajoma drwalowa sama natychmiast też stadko zamówiła. Wróciłam z kotami do domu i rybę na kolację dostały. Teraz śpią i mruczą jak małe czerwone traktorki.

Wczoraj pisałam wam, że towarzysza szukam bo mi samej ciężko wyrąbywać skały i drzewa, lojalnie ostrzegłam, że leń jestem, mało robię i mimo to towarzysz się znalazł :) Radocha jak diabli, bo dzięki niemu mogłam ruszyć do przodu z robotą i truskawek do kwiatów poszukać :D

I to by było na tyle, no prawie by było. Dostałam telegram wczoraj, pisały go chyba jakieś głupki, zamówiły dwa słupki, czekoladę i coś tam jeszcze. Nie było lekko, ale dostarczyłam wszystko, chociaż od czekolady to takiego stresa dostaję, że łapska mi się trzęsą i miodówkę rozlewam. Zamiast spodziewanej kasy dostałam gramofon. Zarąbista sprawa, ciacha robi :DDDDDDD

Mam jeszcze zamówienia na lustra i słupki, ale robię kilka dni wolnego, zlecenia odkładam na bok i zaczynam zbieranie kasy na zakup huty. Kupa rzeczy potrzebna do budowy, ale zachowuję święty spokój. W końcu kto jak nie baba ze stali sama hutę zbuduje? :DDDDDD

Kolorowych snów wszystkim życzę i zmykam paść na twarz... albo na poduszki ;)

Pewnie już teraz wszyscy wstali... idę zobaczyć o co z tymi astrami chodzi.

wtorek, 16 lutego 2016

Walentynek ciąg dalszy :)

Witam wszystkich poszukiwaczy, zdobywców, szałaputów i takie cielęta jak ja :)

Cały dzień robiłam ogniska na bagnach paliłam chrust i rozgrzewałam ziemię aby wypłoszyć żaby albo inne płazy bo musiałam kiełbasy dla francuskich kolonistów do baru dostarczyć. No i kilka minut temu ostatnią dopadłam. W tak zwanym międzyczasie pojechałam w odwiedziny do prawie wszystkich moich sąsiadów, jak krecik łaziłam po ich parcelach wydłubując maleńką łopatką bateryjki z pod psich bud i płotów. Czego to ludziska tam nie zakopią, no we łbie się nie mieści, jakieś rogi od padliny, skóry z niedźwiedzi, nawet grudki złota się trafiają. No nazbierałam tego tałatajstwa pełen woreczek, wsiadłam na sanki i hejaaaa do punktu rozrywki.

Teraz jak podchodzę do strzelnicy to gospodarz przybytku po kątach się chowa i nawet nosa nie wychyli. Boi się czy co? Ogólnie dziwny jest jakiś taki ;) Z krzaczorów wytargałam na ścieżkę kolejny kwiatek i napycham go truskawami. Jeden kompletny już rozbiłam, a drugi... tak mniej kompletny, bo bez miśków, też roztrzaskałam. Ale jak by nie patrzeć nie dam rady wyczyścić całości bo tych bateryjek z pod płotów nie starczy, a akumulator w mojej czyszczarce parszywie wolno się ładuje. Ale są też dobre wieści.

W saniach zasuwają husky, co prawda tylko dwa, ale lepiej kundlom się z nimi biega, bo to tempo równo trzymają i bardziej chętne do pracy.

Przed chałupką jak zwykle plac budowy. Po wczorajszym kondominium przyszedł czas wreszcie na mleczarnie. To że nawiedzony architekt koniecznie żelazne koła umieścić na podjeździe to jeszcze jestem w stanie zrozumieć (jest synem kołodzieja i to mu w genach zostało) ale po jakie licho mu piec z rur? Tłumaczę gadowi, że gaz będzie, maszynki gazowe do ogrzewania, ale się uparł i co mam zrobić? Będę jutro mu ten piec sprowadzać. Ale na zakończenie roboty i tak parę słów mu od serca powiem :D

No i jeszcze zostały telegramy. Obiecałam, ze nie będę się wyrażać brzydko i tego dzisiaj się trzymam chociaż lekko nie jest. Dopiero co wczoraj dla jakiegoś durnia robiłam pokaz wytwarzania czerwonych wyciągów (takich w butelce, tych narciarskich to ja na razie się nie podejmuję) a dzisiaj jakiś palant zamawia kolejny pokaz... no żeby go drzwi ścisnęły... Czy te typki myślą, ze ja mam czas jak durna wystawać przy kadziach i ten durny len farbować? Ale jutro może wieczorkiem się zmobilizuję i go pofarbuję... O ile mi oczywiście len dojrzeje i buraki w odpowiednich ilościach pozbieram.

Dobrze, że ci z kondominium wzięli się do pracy i chociaż mi na rano świeży papier zrobią.

No dobra, koniec marudzenia, zmykam między wilcze skóry rzucić te moje wymęczone zwłoki co by do jutrzejszej harówki sił nabrały. No i trzeba jutro tu przecież zajrzeć.

A... i jeszcze jedna sprawa, jak by ktoś słyszał o kimś kto towarzysza szuka, to kierować do mnie, tylko lojalnie uprzedzajcie pretendentów to towarzyszenia mojej wrednej osobie: 
- z natury złośliwa jestem a przy tym leniwa,
- nie daję rady codziennie zebrać trzystu kilofów, czasem ledwie z pięćdziesiąt przytargam bo wciąż mi na wszystko energii brakuje (i dlatego grzebię u sąsiadów za bateryjkami pozakopywanymi na podwórkach).

I już nie marudźcie, że zanudzam, idę sobie zanim wszyscy przeze mnie zasną (albo już śpią? kto to wie...)

poniedziałek, 15 lutego 2016

Kondominium

Wieczorne witaski z zaśnieżonego końca świata :)

No i wreszcie doczołgałam się do biurka. Pióro w dłoń i czas na kolejną relację z zimowiska. Po wczorajszych rozmowach z inwestorem i rozróbą z robotnikami którzy mało, iż wołają o podwyżkę, to jeszcze im się robić nie chce, zamówiłam cztery betoniarki, kilku pracowników najemnych, wysupłałam resztę kasy z kufra "na czarną godzinę" i stawiam kondominium. Pierwszy etap poszedł bezboleśnie, z drugim czekam do wieczora bo z huty dojadą ostatnie dwie szyby panoramiczne, i chyba wieczorkiem zatrudnię pierwszych mocnych a głupich co to za dwoje robią a kasę za jednego biorą :)

Rano tradycyjnie pojechałam na strzelnicę nowy sztucer wypróbować, jak mnie obrzydliwek z taką bronią zobaczył od razu zadzwonił do sołtysa drąc się jak poparzona foka na asfalcie, że baba ze stali chce go zabić, a pewnie zaś to i do sołectwa zawita.

I nie uwierzycie, nie minęło nawet 5 minut a była oficjalna zgoda na postawienie kolejnych strzelnic, a dziadyga przebrzydły dał po 3 miśki wygrać. Jednak warto było dziada zastraszyć. Co prawda nie powiedział jeszcze gdzie mam sobie dwa ogródki kwiatowe zrobić, ale jutro tam wlecę z kolejnym silnym argumentem (lub użyję argumentu siły) i pewnie kwiatki się dla mnie znajdą :D.

Tylko diabli mnie biorą jak ze strzelnicy wracam, bo całe sanie upaprane od bitej śmietany, dobrze, że psiska z tym porządek robią, chociaż zaś im się mordki niesamowicie kleją ;)

Tak sobie jeszcze myślę o tej strzelnicy, chłop nadal się mnie boi jak diabeł święconej wody, dał po trzy misiaki za każdy strzał, nawet celować nie musiałam. Ledwo futerał ze sztucerem położyłam na ladzie to pluszaki już były koło niego. Tylko nie wiem jak dziada paskudnego przekonać, żeby mi pokazał pozostałe kwiaty, bo jeden już cały rozbity, a w drugiego natkałam tyle truskawek, że aż śmietana wypływa pomiędzy płatkami :(

***
Kilka godzin później...

Koło domu mam wielki plac budowy, jutro wszystko zostanie posprzątane, bo dzisiaj to ja już po prostu siły nie mam. Miałam ambitny plan wybudować mleczarnię i cały misterny plan się posypał. 

Jak wcześniej pisałam, kupiłam nowy budynek. Najpierw jak głupia czekałam na mrozie aż przywiozą szyby panoramiczne, bo takie zwykłe to każdy może mieć, a ja chcę mieć tam basen, sauny i delfinarium.

Troszkę było problemów z montażem, ale fachowcy dali radę. Chwilkę odpoczęli i mieli zrobić wykończeniówki, aż tu nagle okazało się że brakuje wyrek. Takiej wścieklizny dostałam, że mało co bym wyszła z siebie i stanęła obok, ale w ostatnim momencie się powstrzymałam bo wiem, że ze mną jedną ciężko na co dzień wytrzymać, więc jak bym miała drugą taką samą to bym ją chyba zastrzelić musiała.

Tylko zastanawiam się po jakie licho te wyrka tam potrzebne jak matołki nie będą miały żadnej przerwy? Przecież nie na wypoczynek a do ciężkiej roboty tu przyjdą :P

Złożyłam zamówienie do hurtowni i w godzinkę łóżeczka przywieziono, więc mogłam się zabrać za nabór pracowników. Mały casting ogłosiłam i ludziska pchali się drzwiami i oknami, nie wiedząc co ich czeka.

Głupole zaiwaniają, że aż miło popatrzeć, każdy szarpie za dwoje, je za jednego, a płacić im można pięć razy mniej niż tym obibokom z wieżowca :) Jak już tak się starają to niech im będzie, dałam im roboty tyle, ze nie wiem czy do rana się wyrobią.

Teraz mam inne zmartwienie.

W ostatnim telegramie facet, co bar prowadzi, zamówił u mnie dziesięć szaszłyków, takich nieco dziwnych. Nie wie głupol że jest zima czy co? Będę musiała jutro jakieś bagna podpalić co by zmarzlinę ogrzać i ropuszki na powierzchnię do wyłapania wygonić.

Lecę teraz poszykować ogniska, a jutro pewnie Wam dam znać czy żaby ropuchy albo inne zielone rechokumkacze udało się połapać.

Pa ;)

niedziela, 14 lutego 2016

Budujemy mleczarnię :)

Wieczorne witaski wszystkim zdobywcom, odkrywcom i innym ludziskom.

Jak pewnie pamiętają co niektórzy, miałam wczoraj dylemat natury moralnej co do robienia czekolady z sera i miała bym go może jeszcze do dzisiaj gdyby nie to, że nocka nie przespana. Ale zacznijmy od początku.

W telegramie miałam do zrobienia czekoladę, a że sknera jestem z natury, a w dodatku gaduła, a radio przy marudzeniu było włączone, to i moje marudzenia w eter poszły... no i się narobiło. Słyszę nagle jakiś skowyt na podwórku, psy wyją, kury gdaczą, indyki szaleją a moje piękne czarne łabądki syczą jak węże. No wylazłam z chałupy i cóż to moje śliczne oczęta widzą? 

Sąsiedzi z serami zjechali w gościnę. Jesoooo... jakie wypaśne zaprzęgi zobaczyłam. jeden to nawet sanie w konie miał zaprzężone, podeszłam bliżej a koniom jakoś z paszczy dziwnie waliło... i wiecie co? Te śnieżne konie to żrą kaszę z rybą. Formalnie im dorszem oddech jechał.Ja się tylko zastanawiam jak one tymi kopytkami ości wyjmują... Ludziska pomogli mi tą cholerną czekoladę zrobić, posiedzieli, popili, znaczy się pogadał i rozjechali się w swoje strony. No a jak oni sobie pojechali to zwlokłam zwłoki swoje i poszłam do pracy. 

Wróciłam do domu koło południa, z grypą albo jakaś inną infekcją i teraz przy pomocy arbatki z rumem się kuruję. Przeglądając swoje włości doszłam do wniosku, że nie wyrobię z produkcją nabiału w tej maluśkiej mleczarni. Po pierwsze za mało, po drugie za długo to wszystko trwa. Zadzwoniłam do mojego bankiera sprawdzić finanse i porażka. Przedstawił mi ostatni wyciąg, a tam: wydatki na nowe kiecki (przecież nie będę łazić jak jakaś łajza, może w gumofilcach, ale halka z jedwabiu) obróżki nowe dla psów (z diamencikami jakoś ładniej wyglądają) pług sześcioskibowy to też ważna rzecz, wycieczka na Hawaje i nowy prywatny odrzutowiec... no jak widzicie kasiora jakoś się rozlazła. 

Ale tak sobie myślę, zapytam sąsiadów, w końcu w dziób mi nie dadzą, a może kolekcję belkową albo indygo podeślą? No i dzięki najwspanialszym sąsiadom mam już mleczarnie, znaczy się fundamenty :)

Teraz w pocie czoła (babcia mówiła, że grypę trzeba wypocić) będę budować. I od razu ostrzegam, będzie głośno bo metalurgowie cicho pracować nie potrafią. Rozbisurmanili się ostatni i stojąc przy piecach napojem chmielowym się chłodzą a po nim zaczynają wyśpiewywać sprośne piosenki. Na szczęście awantur nie robią więc da się wytrzymać. Poza tym jutro jadę zatrzasnąć dziada od strzelnicy - jego rechot działa mi na nerwy, no chyba, że da więcej miśków to zastanowię się nad chwilową amnestią.

I jeszcze jedna dobra wiadomość - za tydzień kupię sobie kondominium- zapraszam już dzisiaj sąsiadów na opijanie nowej chałupki - do tej pory naleweczki poziomkowe nabiorą mocy :D.... a w marcu kupię sobie kota na urodziny.... psy dostaną furii bo bedę go na sankach wozić ;) Chyba, że napoje poziomkowo-żytnie się skończą i zacznę myśleć nieco poważniej ;)... albo i nie :DDDDDD

Walentynki w Klondike - wiersz bartwis'a

Wierszyk mojego przesympatycznego sąsiada Bartnika, umieszczony oczywiście za jego zgodą ;)

Z okazji Walentynek życzę aby można było dłuższy tekst wpisywać w Klondike.
Aby gra się rozwijała i oporów nie stawiała.
Nasze prośby, usprawnienia.
Niech się spełnią Te życzenia.
Wszystko mi się pomieszało
czy to mleko, czy kakao
"Abra Kadabra
Sim Sala Bim
On Sie Zakochał
A Ona W Nim
Abra Kadabra
Hokus Pokus
Świat Jest Pełen
Miłosnych Pokus."

sobota, 13 lutego 2016

Czekolada na stres...

Wieczorne witaski wszystkim zdobywcom, odkrywcom i innym ludziskom.

Spieszę się pochwalić iż udało mi się rankiem wspomniane indycze jajca pozbierać. Na temat typa ze strzelnicy to już szkoda słów, wkurza mnie gość i tyle, jakieś machlojki uskutecznia bo ledwo jeden misiak mi tam wypada. Po ogólnym zbulwersowaniu oddałam się dzisiaj błogiemu lenistwu, połaziłam z koszyczkiem po lesie, nazbierałam poziomek, troszkę żyta wymłóciłam w stodole, wstawiłam świeży zacier żytni na bimberek, nalewkę zrobiłam na poziomeczkach, spakowałam troszkę starszego towaru na sanki i pojechałam na targ wymienić to dobro na drut.

Troszkę mnie w domu nie było, mordka mi się w drodze powrotnej śmiała od próbowania własnoręcznie pędzonych specjałów i byłam pewna, ze miło dzionek zakończę. Jakże ja się biedna myliłam...

Jak zwykle po powrocie, ogarnęłam bydło, ptactwo i psiska nakarmiłam, rozpaliłam ogień w kominku i biorę się za czytanie telegramów: jakieś pozdrowienia od inwestora co mnie chce z torbami puścić, niby że mam coś do wybudowania w jakimś Indygo... kanapy dostał, piecyk dostał ale czepia się że nie dostał jakichś toreb, a niech się czepia, na razie nie dostanie. 

Jakiś tuman z Polar-Sidu czepia się o robienie czapek - durny myśli, ze ja hutę mam i czapy z pieców chce robić, też odłożyłam jego marudzenia na listę to-do... I nagle w łapki wpada mi ostatni telegram... No ludziska, wy się cieszcie, że zdążyłam się troszkę znieczulić w drodze bo to by był mój ostatni list do was.

Czytam sobie tego telegrama od końca, a co... wolno mi tak czytać :)

No i widzę, że ktoś zamówił u mnie dwa jogurciki, a przy zamówieniu taki pitaszek zaznaczony, znaczy się, że chyba im w drodze powrotnej dostarczyłam tylko mi się zapomniało.

Dalej widzę "zjedz miód, czekolada nie pomogła", a przy tym też pitaszek. Nie bardzo kumam o co w telegramie z tą czekoladą biega, bo czytanie od końca ma jednak swoje wady, ale jako, że widzę, iż przy tym też pitaszek machnięty, mordka mi się śmieje, bo dobrze idzie (pewnie mi tą nalewkę poziomkową na miodzie robioną co to ją degustowałam na saniach zaliczyli za jedzenie miodu). 

No i docieram do pierwszego punktu telegramu "zrób czekoladę - poprawia nastrój"... ożesz w mordę jeża.... no... $%$###$%$#@@$%%&**^# no... no niby komu poprawia?

Mi osobiście czekolada na serce szkodzi. Normalnie zawałem grozi. Jak sobie kiedyś jadłam po dwie czekoladki dziennie i zaś spojrzałam w lustro to mnie tak serce zabolało, że do dzisiaj jestem na diecie.

I niby ja mam zrobić czekoladę? I w dodatku ta czekolada ma być zrobiona ze sera... No mówię wam, pogięło kogoś, toż ja ser dniami i nocami produkuję, nie mówię, że nie mam bo mam, całe cztery kawałki sera mam, ale na czekoladę to mi żal marnować.

No ciśnienie mi podnieśli... czekolady się zachciało...
No poprawili mi nastrój, cały humorek podegustacyjny się ulotnił. 

Wywaliłam telegram do pieca, a co... kto mi zabroni? Pewnie przyjdą kolejne monity, ale na razie mam to gdzieś... idę jeszcze na wieczorny obchód posiadłości, jak wrócę to coś przekąszę i rano sprawdzę co jeszcze mi poczta przyniesie :)

Kolorowych snów :)

piątek, 12 lutego 2016

Pierwszy dzień na strzelnicy

Poranne witaski wszystkim zdobywcom, poszukiwaczom, marudom i optymistom.

Byłam już dzisiaj na strzelnicy. Niestety na razie u mnie sołtys zapowiedział, że póki w łapę nie dostanie to zgody na wybudowanie następnych obiektów rozrywkowych nie wyda.

Na dziada ze strzelnicy to już normalnie patrzeć nie mogę, mało głupawki nie dostał jak mnie zobaczył. Jak ujrzałam iż moją zdobyczą jest jeden tylko misiek, to chciałam go zabić (dziada, nie miśka bo ten pluszowy to już z natury jakiś taki mało żywotny).

Tak mi się jakoś przez zęby wymsknęło " no %$#@$#% jaja sobie dziadyga robi". I wiecie co? Obleśniak słuch ma dobry :/ Zarechotał parszywkowato i mrużąc ślepia wycedził:
- Jaaaa????? jaja?????? Jaja to byndziesz mieć pańciuniu jak se do chaupy wrócisz, i tam to se pod pyskiem możysz pańciuniu myndzić ile fcesz.

Furknęłam spódnicami, strzeliłam z bata i psiska jak burza pomknęły do domu. Puściłam je luzem, żeby resztę ryb z nocnej awanturki pozbierały i siadłam do czytania telegramów, normalnie ręce i nogi mi opadły. Normalnie ten szczerbaty od strzelnicy to wróżka prawie (taka na emeryturze i emigracji, ale jednak talent pozostał). W jednym telegramie czytam: "przebierz się przed podróżą" - a przy tym taki pitaszek, bo przecież od rana w czystej sukni latam, załaduj opakowania z indyczymi jajami na sanie - przy tym też taki frymuśny pitaszek bo od rana handelek się robił i jaja do hurtowni wywiezione (skąd "szczylniczy" o jajach wiedział?).

Ostatnie mnie dobiło. Zbierz 25 jaj indyczych... przecież tego dziadostwa to ja będę miesiąc szukać. Gadziny rozłażą się jak stonka po całej wsi, jaja niosą gdzie chcą, po krzaczorach, po cudzych stodołach, po ogrodach i psich budach. Już żarcie dostają w jednym miejscu, żeby przywykły ale jaja to sobie ze mnie robią i niosą gdzie chcą. Masakra jakaś.

Idę tych jaj szukać, może wieczorem tu zajrzę i pochwalę się czy znalazłam czy też indyki wybite na pieczyste :)

czwartek, 11 lutego 2016

Czas pracę zacząć

Witam poszukiwaczy :)

Nie ma to jak zrąbać sobie od rana kilka drzew, w pocie czoła załadować na sanie i w trzaskającym mrozie przewieźć pod dom. Człowiek się naszarpie jak głupi, chce toto rozładować i okazuje się, że ma całe podwórko upierdzielone bo między belkami jakiś łoś nawtykał truskawek z bitą śmietaną. A że mróz nieco zelżał to wszystko się rozdziamgało i teraz potrzebna firma sprzątająca :D

Ale co tam upierdzielone podwórko. Mówię sobie:
- "a przejdę się na strzelnicę, lizaka sobie wygram albo kupon na watę cukrową".... podchodzę bliżej a gość przepitym głosikiem duszonego słowika mówi do mnie:
- "pani kochanienka, szczylać to se pani może wew co zefce, ale ino miśki som do fygrania".

Normalnie mnie wkurzył i pytam dziada przebrzydłego gdzie w takim razie są żółte gumowe kaczuszki do kąpieli dla dzieci, gdzie zestawy do szydełkowania do wygrania dla babi na prezent?

A gadzina mrużąc kaprawe oczka, rechocząc szyderczo wycedził przez resztki przeżartych próchnicą zębów
- "kaczuszki i szydełka som niepoprafne politycznie, szczylaj pani do miśków póki jeszczyk możno bo i to pewnie siem skończy i wsystkie szczylania bydom zabronięte".

No to "se poszczylałam" do miśków, a co sobie będę żalować, trzeba się bawić mimo postu :DDDD