poniedziałek, 29 lutego 2016

Wyprawa po konie

Wieczorno-nocne witaski wszystkim dobrym ludziskom :D

Kolejny ciężki dzionek za mną. 

Nie wiem czy wiecie ale mam w sąsiedztwie gnidę parszywą, obłudną i wredną. Oszukuje, kłamie, okrada i ogólnie zaraza do odstrzału. Wszyscy już chyba wiedzą o kogo chodzi. Tak własnie o ta jedną, jedyną złośliwą osobę.

To indywiduum straszące i krzyczące, nie umiejące się porządnie zachować, psujące nerwy wszystkim dookoła swoim paskudnym zachowaniem, udające niewiniątko, stworzonko dobroduszne i osobę ogólnie przez los poszkodowaną. Jeśli wasze myśli podążają ku moim byłym sąsiadom to wyprowadzam was z błędu, nie o nich mi chodzi. Ale opowiem wszystko po kolei:

Dzisiaj po wielu trudach i mękach załadowałam do samolotu kontener karmy dla koni. Zmroziłam to najpierw, bo kasza z rybami pachnie jakoś tak... no po prostu dziwnie. Potem był dopiero cyrk. Psy stanowczo odmawiały współpracy i wciągnać sań do areoplanu nie chciały. Ani dobrym słowem ani batem się nie dało. Uwaliły się w śniegu i ani rusz. Chyba czuły, że to ich ostatnia podróż ze mną bo do pana In-Dima mają lecieć. Nie długo się cieszyłam tym zaprzęgiem. Nie mogę na psiska narzekać, ale mam już dość wycia ze stodoły po nocach, pretensji sąsiadów i skarg na przekopane ogródki. Postnowione, wymieniam psy na konie.

Byłam rano koniska obejrzeć, piękne kasztany, zady jak szafy, pierś głęboka, kopyta jak talerze, oko bystre szyje potężne i sierść błyszcząca. Decyzja podjęta więc trzeba sobie poradzić. Odpinałam futrzaki pojedynczo od sań, pownosiłam pchlarze do samolotu i poupinałam w luku bagażowym. Szumnie powiedziane "w luku", ten latawiec to jeden wielki luk z siedzeniem dla pilota i jednego pasażera :)

Potem wtargałam sanie do środka, padnięta jak Reksio po wyścigach chartów siadłam za sterami i ruszyłam w drogę. Po niespełna godzinie lotu w śnieżnej zamieci wylądowałam na prywatnej wyspie pana In-Dima. Psy ostatni raz przypięłam do sań i z lotniska ruszyłam do jego rezydencji. Zajechałam na miejsce, pan In-Dim w ukłonach powitał mnie na progu a jego chciwe kaprawe oczka błądziły w poszukiwaniu woreczka z ametystami na dopłatę do wymiany zaprzęgu. Zaprowadziłam psiurki do stajni, zamknęłam w boksie i poszłam po konie. Faktycznie kasztany aż oko cieszyły, chociaż rano wydawały się jakby wyższe. 

Zaprzęgnięte do sań równo ruszyły miarowym kłusem w kierunku lotniska. Śnieg sypał tak, że ledwie końskie ogony widziałam. Z ulgą powitałam znajomy widok skrzydeł mojego powietrznego statku. Rumaki wjechały do samolotu, zabezpieczyłam je na czas podróży, dostały siaty ze sianem i michy kaszy z rybą a ja, no cóż, odczekałam aż na moment niebo się przejaśni i ruszyłam do domu.

Lądowanie przebiegło bez problemu, za to gdy miałam konie wyprowadzać mało mnie nerwica nie poniosła. Na podłodze maź jakaś koloru mlecznej czekolady, klei się toto niemożliwie a konie? Ożesz w mordę jeża!!! Śnieg w podróży stopniał na końskich grzbietach i spłynął w postaci paskudnej żybury na ziemię!!! Konie to nie żadne kasztanki cudnej urody świecące się w słońcu jak bursztyny! To gniade konie!!

No oszust, padalec, parszywek i szumowina!! Pan In-Dim to hochsztapler, koniokrad i gadzina. Nie te konie mi rano pokazał. Tamte nie były farbowane :(

I tak mój sąsiad In-Dim okazał się tym o czym napisałam na początku listu. Czyli niczym porządnym.

Ale nic już nie zrobię, nie oddam koni z takim trudem zdobytych, nie będę walczyć z gadem bo i tak go zastać już w domu nie idzie. Nie mam kasztanków lecz parę dorodnych gniadoszy, grzeczne są, zadami nie piorą, ciągną równo, miękkie w pyskach, więc zostają :) Tylko proszę, jak będziecie u niego konie nabywać nie dajcie się w konia zrobić ;)

A żeby uczcić nowy nabytek rozstawiłam namiot, przed nim ustawiłam gramofon i kłody do siedzenia, a dla bardziej delikatnych gości stoi huśtawka, w piekarni obok wypiekają się już najlepsze ciasta. Zrobimy grilla, spróbujemy czy poziomkówka i wiśniówka mocy nie straciły i będziemy świętować do rana :D. 

A rano... rano czeka mnie ogrom ciężkiej pracy - mam awarię w jednej z fabryk, coś się urwało, coś pękło, zardzewiało, trzeba będzie zrobić remont. zamówić ekipę fachowców aby to zrobili. Najgorsze jest to, że w moich stronach ciężko o dobrego spawacza, a ten będzie bardzo potrzebny, znajomi dali mi co prawda namiar do jednego, więc rano zadzwonię do niego, może się zgodzi przyjechać. A jak przyjedzie i zrobi co trzeba, to ja wam to jutro opiszę. 

Kolorowych snów ludziska, kto śpiący temu czas do łóżka, a reszta idzie do mnie na imprezkę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz