Witam wszystkich poszukiwaczy, zdobywców, szałaputów i takie cielęta jak ja :)
Cały dzień robiłam ogniska na bagnach paliłam chrust i rozgrzewałam ziemię aby wypłoszyć żaby albo inne płazy bo musiałam kiełbasy dla francuskich kolonistów do baru dostarczyć. No i kilka minut temu ostatnią dopadłam. W tak zwanym międzyczasie pojechałam w odwiedziny do prawie wszystkich moich sąsiadów, jak krecik łaziłam po ich parcelach wydłubując maleńką łopatką bateryjki z pod psich bud i płotów. Czego to ludziska tam nie zakopią, no we łbie się nie mieści, jakieś rogi od padliny, skóry z niedźwiedzi, nawet grudki złota się trafiają. No nazbierałam tego tałatajstwa pełen woreczek, wsiadłam na sanki i hejaaaa do punktu rozrywki.
Teraz jak podchodzę do strzelnicy to gospodarz przybytku po kątach się chowa i nawet nosa nie wychyli. Boi się czy co? Ogólnie dziwny jest jakiś taki ;) Z krzaczorów wytargałam na ścieżkę kolejny kwiatek i napycham go truskawami. Jeden kompletny już rozbiłam, a drugi... tak mniej kompletny, bo bez miśków, też roztrzaskałam. Ale jak by nie patrzeć nie dam rady wyczyścić całości bo tych bateryjek z pod płotów nie starczy, a akumulator w mojej czyszczarce parszywie wolno się ładuje. Ale są też dobre wieści.
W saniach zasuwają husky, co prawda tylko dwa, ale lepiej kundlom się z nimi biega, bo to tempo równo trzymają i bardziej chętne do pracy.
Przed chałupką jak zwykle plac budowy. Po wczorajszym kondominium przyszedł czas wreszcie na mleczarnie. To że nawiedzony architekt koniecznie żelazne koła umieścić na podjeździe to jeszcze jestem w stanie zrozumieć (jest synem kołodzieja i to mu w genach zostało) ale po jakie licho mu piec z rur? Tłumaczę gadowi, że gaz będzie, maszynki gazowe do ogrzewania, ale się uparł i co mam zrobić? Będę jutro mu ten piec sprowadzać. Ale na zakończenie roboty i tak parę słów mu od serca powiem :D
No i jeszcze zostały telegramy. Obiecałam, ze nie będę się wyrażać brzydko i tego dzisiaj się trzymam chociaż lekko nie jest. Dopiero co wczoraj dla jakiegoś durnia robiłam pokaz wytwarzania czerwonych wyciągów (takich w butelce, tych narciarskich to ja na razie się nie podejmuję) a dzisiaj jakiś palant zamawia kolejny pokaz... no żeby go drzwi ścisnęły... Czy te typki myślą, ze ja mam czas jak durna wystawać przy kadziach i ten durny len farbować? Ale jutro może wieczorkiem się zmobilizuję i go pofarbuję... O ile mi oczywiście len dojrzeje i buraki w odpowiednich ilościach pozbieram.
Dobrze, że ci z kondominium wzięli się do pracy i chociaż mi na rano świeży papier zrobią.
No dobra, koniec marudzenia, zmykam między wilcze skóry rzucić te moje wymęczone zwłoki co by do jutrzejszej harówki sił nabrały. No i trzeba jutro tu przecież zajrzeć.
A... i jeszcze jedna sprawa, jak by ktoś słyszał o kimś kto towarzysza szuka, to kierować do mnie, tylko lojalnie uprzedzajcie pretendentów to towarzyszenia mojej wrednej osobie:
- z natury złośliwa jestem a przy tym leniwa,
- nie daję rady codziennie zebrać trzystu kilofów, czasem ledwie z pięćdziesiąt przytargam bo wciąż mi na wszystko energii brakuje (i dlatego grzebię u sąsiadów za bateryjkami pozakopywanymi na podwórkach).
I już nie marudźcie, że zanudzam, idę sobie zanim wszyscy przeze mnie zasną (albo już śpią? kto to wie...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz