poniedziałek, 15 lutego 2016

Kondominium

Wieczorne witaski z zaśnieżonego końca świata :)

No i wreszcie doczołgałam się do biurka. Pióro w dłoń i czas na kolejną relację z zimowiska. Po wczorajszych rozmowach z inwestorem i rozróbą z robotnikami którzy mało, iż wołają o podwyżkę, to jeszcze im się robić nie chce, zamówiłam cztery betoniarki, kilku pracowników najemnych, wysupłałam resztę kasy z kufra "na czarną godzinę" i stawiam kondominium. Pierwszy etap poszedł bezboleśnie, z drugim czekam do wieczora bo z huty dojadą ostatnie dwie szyby panoramiczne, i chyba wieczorkiem zatrudnię pierwszych mocnych a głupich co to za dwoje robią a kasę za jednego biorą :)

Rano tradycyjnie pojechałam na strzelnicę nowy sztucer wypróbować, jak mnie obrzydliwek z taką bronią zobaczył od razu zadzwonił do sołtysa drąc się jak poparzona foka na asfalcie, że baba ze stali chce go zabić, a pewnie zaś to i do sołectwa zawita.

I nie uwierzycie, nie minęło nawet 5 minut a była oficjalna zgoda na postawienie kolejnych strzelnic, a dziadyga przebrzydły dał po 3 miśki wygrać. Jednak warto było dziada zastraszyć. Co prawda nie powiedział jeszcze gdzie mam sobie dwa ogródki kwiatowe zrobić, ale jutro tam wlecę z kolejnym silnym argumentem (lub użyję argumentu siły) i pewnie kwiatki się dla mnie znajdą :D.

Tylko diabli mnie biorą jak ze strzelnicy wracam, bo całe sanie upaprane od bitej śmietany, dobrze, że psiska z tym porządek robią, chociaż zaś im się mordki niesamowicie kleją ;)

Tak sobie jeszcze myślę o tej strzelnicy, chłop nadal się mnie boi jak diabeł święconej wody, dał po trzy misiaki za każdy strzał, nawet celować nie musiałam. Ledwo futerał ze sztucerem położyłam na ladzie to pluszaki już były koło niego. Tylko nie wiem jak dziada paskudnego przekonać, żeby mi pokazał pozostałe kwiaty, bo jeden już cały rozbity, a w drugiego natkałam tyle truskawek, że aż śmietana wypływa pomiędzy płatkami :(

***
Kilka godzin później...

Koło domu mam wielki plac budowy, jutro wszystko zostanie posprzątane, bo dzisiaj to ja już po prostu siły nie mam. Miałam ambitny plan wybudować mleczarnię i cały misterny plan się posypał. 

Jak wcześniej pisałam, kupiłam nowy budynek. Najpierw jak głupia czekałam na mrozie aż przywiozą szyby panoramiczne, bo takie zwykłe to każdy może mieć, a ja chcę mieć tam basen, sauny i delfinarium.

Troszkę było problemów z montażem, ale fachowcy dali radę. Chwilkę odpoczęli i mieli zrobić wykończeniówki, aż tu nagle okazało się że brakuje wyrek. Takiej wścieklizny dostałam, że mało co bym wyszła z siebie i stanęła obok, ale w ostatnim momencie się powstrzymałam bo wiem, że ze mną jedną ciężko na co dzień wytrzymać, więc jak bym miała drugą taką samą to bym ją chyba zastrzelić musiała.

Tylko zastanawiam się po jakie licho te wyrka tam potrzebne jak matołki nie będą miały żadnej przerwy? Przecież nie na wypoczynek a do ciężkiej roboty tu przyjdą :P

Złożyłam zamówienie do hurtowni i w godzinkę łóżeczka przywieziono, więc mogłam się zabrać za nabór pracowników. Mały casting ogłosiłam i ludziska pchali się drzwiami i oknami, nie wiedząc co ich czeka.

Głupole zaiwaniają, że aż miło popatrzeć, każdy szarpie za dwoje, je za jednego, a płacić im można pięć razy mniej niż tym obibokom z wieżowca :) Jak już tak się starają to niech im będzie, dałam im roboty tyle, ze nie wiem czy do rana się wyrobią.

Teraz mam inne zmartwienie.

W ostatnim telegramie facet, co bar prowadzi, zamówił u mnie dziesięć szaszłyków, takich nieco dziwnych. Nie wie głupol że jest zima czy co? Będę musiała jutro jakieś bagna podpalić co by zmarzlinę ogrzać i ropuszki na powierzchnię do wyłapania wygonić.

Lecę teraz poszykować ogniska, a jutro pewnie Wam dam znać czy żaby ropuchy albo inne zielone rechokumkacze udało się połapać.

Pa ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz