Wieczorne witaski wszystkim zdobywcom, odkrywcom i innym ludziskom.
Jak pewnie pamiętają co niektórzy, miałam wczoraj dylemat natury moralnej co do robienia czekolady z sera i miała bym go może jeszcze do dzisiaj gdyby nie to, że nocka nie przespana. Ale zacznijmy od początku.
W telegramie miałam do zrobienia czekoladę, a że sknera jestem z natury, a w dodatku gaduła, a radio przy marudzeniu było włączone, to i moje marudzenia w eter poszły... no i się narobiło. Słyszę nagle jakiś skowyt na podwórku, psy wyją, kury gdaczą, indyki szaleją a moje piękne czarne łabądki syczą jak węże. No wylazłam z chałupy i cóż to moje śliczne oczęta widzą?
Sąsiedzi z serami zjechali w gościnę. Jesoooo... jakie wypaśne zaprzęgi zobaczyłam. jeden to nawet sanie w konie miał zaprzężone, podeszłam bliżej a koniom jakoś z paszczy dziwnie waliło... i wiecie co? Te śnieżne konie to żrą kaszę z rybą. Formalnie im dorszem oddech jechał.Ja się tylko zastanawiam jak one tymi kopytkami ości wyjmują... Ludziska pomogli mi tą cholerną czekoladę zrobić, posiedzieli, popili, znaczy się pogadał i rozjechali się w swoje strony. No a jak oni sobie pojechali to zwlokłam zwłoki swoje i poszłam do pracy.
Wróciłam do domu koło południa, z grypą albo jakaś inną infekcją i teraz przy pomocy arbatki z rumem się kuruję. Przeglądając swoje włości doszłam do wniosku, że nie wyrobię z produkcją nabiału w tej maluśkiej mleczarni. Po pierwsze za mało, po drugie za długo to wszystko trwa. Zadzwoniłam do mojego bankiera sprawdzić finanse i porażka. Przedstawił mi ostatni wyciąg, a tam: wydatki na nowe kiecki (przecież nie będę łazić jak jakaś łajza, może w gumofilcach, ale halka z jedwabiu) obróżki nowe dla psów (z diamencikami jakoś ładniej wyglądają) pług sześcioskibowy to też ważna rzecz, wycieczka na Hawaje i nowy prywatny odrzutowiec... no jak widzicie kasiora jakoś się rozlazła.
Ale tak sobie myślę, zapytam sąsiadów, w końcu w dziób mi nie dadzą, a może kolekcję belkową albo indygo podeślą? No i dzięki najwspanialszym sąsiadom mam już mleczarnie, znaczy się fundamenty :)
Teraz w pocie czoła (babcia mówiła, że grypę trzeba wypocić) będę budować. I od razu ostrzegam, będzie głośno bo metalurgowie cicho pracować nie potrafią. Rozbisurmanili się ostatni i stojąc przy piecach napojem chmielowym się chłodzą a po nim zaczynają wyśpiewywać sprośne piosenki. Na szczęście awantur nie robią więc da się wytrzymać. Poza tym jutro jadę zatrzasnąć dziada od strzelnicy - jego rechot działa mi na nerwy, no chyba, że da więcej miśków to zastanowię się nad chwilową amnestią.
I jeszcze jedna dobra wiadomość - za tydzień kupię sobie kondominium- zapraszam już dzisiaj sąsiadów na opijanie nowej chałupki - do tej pory naleweczki poziomkowe nabiorą mocy :D.... a w marcu kupię sobie kota na urodziny.... psy dostaną furii bo bedę go na sankach wozić ;) Chyba, że napoje poziomkowo-żytnie się skończą i zacznę myśleć nieco poważniej ;)... albo i nie :DDDDDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz