środa, 17 lutego 2016

Kupić kota to nie wszystko





Wieczorna witaski na koniec kolejnego ciężkiego dnia w Klondike.

Już dawno nie było tak masakrycznie ciężko jak dzisiaj. Od samego rana użerałam się z majstrami i robotnikami. Dzisiaj miało stanąć ostatnie piętro mleczarni.

I mało co cały plan by diabli wzięli. A wszystko przez tego nawiedzonego architekta. 
Po długich dywagacjach na temat wyposażenia zgodziłam się w końcu na montaż pieca. Już go nawet sama saniami na budowę zawiozłam.

Grubas wyłazi, marszczy paszczę, drapie się owłosiona łapą po zwisającym brzuszysku i z głupia frant mnie informuje, że piec owszem, ale jeden na parter a drugi na piętro być musi.

No mało mnie szlag jasny w miejscu nie trafił. Na szczęście jedna z sąsiadek moich robiła remont u siebie i po wymianie jeden piec mi podrzuciła. Mleczarnia już wykończona i ciężko pracuje, a ja... no cóż... musiałam się troszkę odstresować. 

Zaczęłam przeglądać foldery z gospodarstw hodowlanych i w oko mi wpadła oferta ze zdjęciem małego kociaka. Zadzwoniłam i mało na zawał nie zeszłam jak usłyszałam ile to kocię kosztuje. W dodatku trzeba było z góry zapłacić, a hodowca miał futrzaka do domu mi dostarczyć.

I co ja miałam zrobić jak mi palma odbiła i kota na punkcie pazurzastego dostałam? Z samego dna kufra z rezerwami finansowymi wygrzebuliłam kolię ze szmaragdami, po ciotce co miała takiego alzheimera, że zapomniała umrzeć, na szczęście spadek zdążyła uczciwie rozdzielić. 

Wydłubałam garstkę zielonych kamyczków i zapakowawszy je troskliwie pocztowym sępem do koto-hodowcy wypuściłam. Nie zdażyłam nawet szklaneczki miodowej poziomkówki spożyć gdy ktoś załomotał do drzwi. Otwieram i kogóż to moje śliczne oczęta widzą? Stoi jakiś gamoń, na sankach za nim psia buda... 

Aż łbem we futrynę przywaliłam ze wścieklizny. No patrzę i nie wierzę... No kurka wodna... ja wiem, że cielę jestem, w końcu jasny kolor włosów zobowiązuje, ale żeby zamiast kota psa kupić? Aż zawyć mi się chciało. I całe szczęście, że paszczy nadrzeć nie zdążyłam, bo nie usłyszała bym miauczenia z budy. Więc jednak kot, uffffff, co za ulga. 

Stargałam budę ze sanek, zaglądam do środka a tam... no ja pierdziulę... zamiast małego kotka w koszyczku siedzi ruda kocica-rysica i cztery małe kociaki. Prycha gadzina na mnie jak wściekła, no to zakładam rękawice, wyciągam małe kocię z budy i tak mi się wydaje, ze miał tu miejsce niejaki mezalians. No jak by nie patrzeć matka ruda kocica-rysica a młode ewidentnie po syjamie... 

Zanim zdążyłam nowy nabytek obejrzeć dostawca zniknął jak naleweczka wieczorem. Po prostu się ulotnił i mnie z tym stadem zostawił. Nalałam mleka na spodek, pochłeptały i ruszyły kociaki z matką w teren. Może i mieszańce, ale wytropiły wszystkie gniazda i jajka pozbierały. Postanowiłam się pochwalić nimi znajomym, więc załadowałam na sanie i ruszyłam z nimi tam gdzie wiatr wściekle wyjąc swoje pieśni śpiewa. I tam wszystko mi poszukały, mówię Wam, furorę zrobiły taką, że jedna znajoma drwalowa sama natychmiast też stadko zamówiła. Wróciłam z kotami do domu i rybę na kolację dostały. Teraz śpią i mruczą jak małe czerwone traktorki.

Wczoraj pisałam wam, że towarzysza szukam bo mi samej ciężko wyrąbywać skały i drzewa, lojalnie ostrzegłam, że leń jestem, mało robię i mimo to towarzysz się znalazł :) Radocha jak diabli, bo dzięki niemu mogłam ruszyć do przodu z robotą i truskawek do kwiatów poszukać :D

I to by było na tyle, no prawie by było. Dostałam telegram wczoraj, pisały go chyba jakieś głupki, zamówiły dwa słupki, czekoladę i coś tam jeszcze. Nie było lekko, ale dostarczyłam wszystko, chociaż od czekolady to takiego stresa dostaję, że łapska mi się trzęsą i miodówkę rozlewam. Zamiast spodziewanej kasy dostałam gramofon. Zarąbista sprawa, ciacha robi :DDDDDDD

Mam jeszcze zamówienia na lustra i słupki, ale robię kilka dni wolnego, zlecenia odkładam na bok i zaczynam zbieranie kasy na zakup huty. Kupa rzeczy potrzebna do budowy, ale zachowuję święty spokój. W końcu kto jak nie baba ze stali sama hutę zbuduje? :DDDDDD

Kolorowych snów wszystkim życzę i zmykam paść na twarz... albo na poduszki ;)

Pewnie już teraz wszyscy wstali... idę zobaczyć o co z tymi astrami chodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz