Witaski wieczorno-nocne.
Po wczorajszym strajku gońca, dzisiaj sępa pocztowego na łańcuchu przytargałam do domu i siedzi na werandzie czekając prawie cierpliwie aby list mój Wam zalecieć (hm... przecież nie zanieść jak fruwa...). Nie wiem tylko czego ptasior paszczę nadziera i pazurami mi dechy śrupie. Coraz bardziej zaczyna mnie ciekawić jak smakuje rosół z sępa ;/
Po przebudzeniu przyjrzałam się porządnie gramofonowi i to jest jednak wielka lipa, niby ciacha robi ale ma limit ustawiony i już dziś pójdzie do lamusa :( Takie cudo to powinno być wieczne, a nie, że człowiekowi smaku narobią na słodycze a potem ciach i nie ma.
Pół dnia dziergałam na szydełku poduszkę dla mojej kocicy-rysicy i jej pół krwi syjamo-ryśków. Może szybciej by mi to poszło, ale jak cztery kociaki zaczęły mi kłębki włóczki rozwlekać po chałupie to więcej zabawy niż pracy było. Takie małe zwierzulce to złodzieje czasu są, ludź się moment popatrzy jak broją, a tu nagle kilka godzin znika nie wiadomo gdzie i kiedy.
Byłam dziś jak co dzień na strzelnicy.
Patrzyłam i zamarłam ze zdziwienia. Środek zimy a tam pod drzewami kurki rosną, gdzieniegdzie astry kwitną, normalnie jesienią zapachniało. Aż poziomkówką wzniosłam toaścik ze szczęścia :) Zgarnęłam kilka miśków i pojachałam do banku, wczoraj dostałam jakieś wezwanie i za cholerę nie wiem o co chodzi więc trzeba było dupsko ruszyć i się tam zawlec.
Pan w uniformie posadził mnie na fotelu, przyniósł lurowatą kawę i poinformował o spadku który przypadł mi w udziale. Nie bardzo kumałam o co mu chodzi z jakimś przenośnym fundamentem i dlaczego mój tragicznie pożarty przez niedźwiedzia stryjaszek koniecznie chciał unowocześnić hutę tak by można w niej robić i szkło i metal ale to chyba wina miodóweczki poziomkowej była.
Pan w końcu się poddał, pomógł mi wejść na sanie a psiska same do domu pognały.
Dziarsko przeczołgałam się do wyrka wypocząć nieco, gdy nagle coś zaczęło łomotać na górce za domem. Błyskawicznie dopełzłam do okna a tam... masakra... jakieś pawiany śmigłowcami ustawiają dziwaczną konstrukcję. Wściekła jak osa narzuciłam futro na grzbiet i pomaszerowałam na wzgórze. Przez całą drogą czułam jak krasnale z adhd w podkutych butach tańczą mi we łbie kankana myląc co chwilę krok i wywijając pogo. Dotarło do mnie o czym mówił bankier... Wujaszek mi w schedzie zostawił mi fundamenty huty i pięć procent środków na jej wykończenie, o resztę muszę postarać się sama...
No i znowu zaczyna się harówa, rury, armatury czyli zwykłe nowoczesne szaleństwo. Jak się z tą hutą ogarnę to wezmę kredyt na rafinerię, a potem zostanę stalową baronową paliwową :D
Zmykam do wyrka, jakoś najlepiej tam się dzisiaj czuję, jutro znowu pewnie coś do was skrobnę, a teraz idę przypiąć list do sępiej łapy aby ptaszydło go Wam szybko zaniosło. Mam nadzieję, że go nie zeżre po drodze.
I jeszcze jedno, wszystkie listy do Was piszę przez kalkę...mam pełne archiwum :DDD
Kolorowych...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz